Nie jest tak źle jak w latach 90. ubiegłego wieku, ale chyba bardziej groteskowo. Dziś wspomnienie świętego Walentego bywa okazją nawet do wyprzedaży lodówek. Czy przypadkiem nie pogubiliśmy się gdzieś po drodze? Przetrwaj walentynkowe szaleństwo.
Wydaje nam się, że jesteśmy świadomi i odporni, a nachalne namawianie do poczynienia wydatków na poczet walentynek ni nas grzeje, ni ziębi. Nie da się jednak ukryć, że coś dziwnego porobiło się z dniem, który w sumie nie był potrzebny, przypałętał się przypadkiem, a potem… zmutował.
Wcale nie święty, tylko poeta. Korzenie walentynek
Ile z nas zna korzenie walentynek, ręka w górę! Stwierdzenie, że jest to święto, które przywędrowało do nas z zachodu jest pewnym uogólnieniem, ponieważ samo święto ma swe korzenie w kulturze chrześcijańskiej, a być może i sięgające czasów rzymskich. Jak było? W XIV wieku na scenę wkroczył poeta angielski Geoffrey Chaucer. Jego wiersz „Sejm ptasi” [Parliment of Fowles] z 1382 roku jest uznawany za bezpośrednią inspirację walentynek w ich najbardziej dziś popularnej formule polegającej na wręczaniu drobnych upominków ukochanej osobie.
Walentynki obchodzono w krajach zachodnich na tyle hucznie, że żyjący w XIX wieku filozof i publicysta Krystyn Lach-Szyrma porównywał sposób ich świętowania do polskich andrzejek.
Konsumpcjonizm walentynkowy
Jak wiadomo, każda okazja jest dobra, by zarobić. Nie inaczej jest z walentynkami. Niedaleko od prawdy są ci z nas, którzy twierdzą, że to święto wymyślone przez kwiaciarzy i restauratorów, gdyż kwoty wydawane w tym dniu na czekoladki i bukiety przyprawiają o zawrót głowy.
Te skądinąd niewinne i romantyczne gesty przypominające o naszym oddaniu ukochanej osobie przybierają dziś groteskowe formy, bo niemal każda dziedzina biznesu chce wykroić dla siebie kawałek walentynkowego tortu. Jak się w tym wszystkim nie pogubić?
Mój partner to nie surowy sędzia
Nie ulegajmy presji otoczenia. Walentynki to umowne święto. Nie tyle otrzemy się o banał, ile się wręcz z nim zderzymy, stwierdzając, że o miłość należy dbać codziennie i okazywać ją sobie każdego dnia. Jest to jednak banał niepozbawiony mądrości w swej prostocie. Podejdźmy więc do walentynek z dystansem, zdobywając się na dokładnie taki gest, jaki według nas jest adekwatny dla naszej relacji z partnerem. Nie musimy mieć takiego rozmachu jak Kardashianki.
Gorzej, gdy czujemy presję naszego partnera lub partnerki. Ale i wtedy nic straconego! To dobry moment na szczerą rozmowę o uczuciach, oczekiwaniach i sposobie wspólnego budowania związku, w którym każda strona idzie na kompromis. Omówienie naszych obaw jest jak włączenie światła w ciemnym pokoju i otwarcie szafy, w której tak naprawdę nie ma żadnego potwora.
Nikt nie jest wyspą, nawet single
A jak przeżyć ten dzień, kiedy nie mamy partnera ani partnerki? Z uśmiechem na twarzy! Możemy w ogóle nie odnotować jego nadejścia, albo wykorzystać go, by powiedzieć bliskim, jak są dla nas ważni i jak bardzo ich cenimy. Jest to też świetna okazja do spotkania z przyjaciółmi, którzy również nie tworzą z nikim pary. Takie spotkania doładowują pozytywną energią i pozwalają uciec przed poczuciem osamotnienia. Czasem wdziera się ono mimowolnie do naszej świadomości, kiedy włączając wieczorem telewizor, nie znajdziemy nic poza romantycznymi komediami. A na nie akurat w walentynki nie mamy wcale ochoty.
Nie zapominajmy o złamanych sercach
Walentynki to bez wątpienia trudny dzień dla tych, którzy mają złamane serce. Łatwo o nich zapomnieć, gdyż często kryją swoje rany za fasadą uśmiechu. Jest on wprost proporcjonalny do formatu wyrządzonej im krzywdy. Jeżeli znamy taką osobę, nie traktujmy jej w walentynki jak trędowatego. Gest pełen dobra poczyniony w ich kierunku w dniu, w którym nawet sklepy z AGD atakują nas celebrowaniem miłości, może sprawić, że ich uśmiech przez chwilę będzie mniej maskujący, a bardziej promienny.
Sprawdź również: Kto dziś płaci? O finansach w dobrych związkach