Raz na jakiś czas w umysłach mężczyzn kiełkuje taka myśl: a może by tak w dyskusji powołać się na „Kodeks honorowy” Boziewicza? Do prawa pojedynków wracamy chętniej niż do „Nad Niemnem”, choć kodeksy honorowe zestarzały się gorzej. Jak rozwiązywać problemy po męsku?
Nie wracajmy więc. To dobre dla głąbów. Kodeks autorstwa Władysława Boziewicza oraz obrazy fechtujących o świcie na placu za kościołem dżentelmenów są na różne sposoby anachroniczne.
Napisany w 1919 roku kodeks już nie przystawał do czasów, w których powstawał, przez co był wyśmiewany za próbę udemokratyzowania pojęć, które demokratyzacji się nie poddają. Dziś jest dodatkowo anachroniczny, bo na przykład traktował maturę jako dostateczny cenzus wykształcenia, który jego zdaniem dawał zdolność honorową. Uważał też, że taki prestiżowy zawód jak dziennikarz upoważnia do udziału w pojedynkach na równi z arystokracją. Umowa śmieciowa i arystokracja… Pomyśl o tym, zanim następnym razem przywołasz w dyskusji honor i propozycję dania satysfakcji.
Mitologia pojedynku. O chodzi z tymi solówkami?
Konfrontacja fizyczna z człowiekiem, który cię obraża, jest jakimś sposobem na zachowanie twarzy i można ją traktować jak pojedynek, jeśli obaj jesteście ludźmi na pewnym poziomie. Słusznie pisał stary Boziewicz, że o obronieniu honoru nie świadczy to, czy wygrasz, ale to, czy w ogóle podejmiesz walkę.
Pojedynki są otoczone rozbudowaną mitologią, która nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Zapomnij więc o tyradach i nadmiernym akcentowaniu szacunku dla przeciwnika. To człowiek, który właśnie cię obraził w taki sposób, że musisz na to publicznie zareagować. A zatem nie czas to i nie miejsce na zwracanie się do siebie per pan i wielką literą. Podobnie nazbyt teatralnym gestem jest uderzenie w twarz rękawiczką, choć trzeba przyznać, że zdzielenie gościa w pysk jest wyjątkowo na miejscu.
Gdy dochodzi do konfrontacji. Od czego jest pistolet?
Zagwozdka może dotyczyć wyboru broni, ale żeby się strzelać, trzeba być niespełna rozumu. I nie dlatego, że pistolety są teraz zbyt celne, ale dlatego, że albo masz pistolet nielegalnie i wtedy na pewno cię aresztują, albo masz go legalnie i wtedy też na pewno cię aresztują.
Z broni białej dziś pozostał do wyboru jedynie bagnet albo sztylet i choć mogą być kuszące, pamiętaj, że pojedynek nie jest po to, żeby zabić albo zginąć. Z perspektywy marnowania sobie życia żadne z tych rozwiązań nie jest godne polecenia. A zresztą, umiesz tym walczyć? Nie rób z siebie durnia.
Cena męskiego honoru. Daj się rozdzielić
I jeszcze o sekundantach. To naprawdę rozsądne, by podczas pojedynku byli ludzie, którzy po pierwsze zaświadczą, kto co i jak na wypadek przyszłych pretensji, a po drugie rozdzielą was, kiedy przyjdzie właściwy czas. Jakkolwiek bowiem wystudiowaną formą nie byłby pojedynek, zawsze kończy się na zwarciu i adrenalinie. Dlatego zamiast szukać wystudiowanych dawnych form, lepiej po prostu dać sobie po mordzie. Do tego na pięści raczej się nie zabijecie (chyba że ktoś kogoś udusi). Lepiej dopuścić do zdrowego momentu, w którym świadkowie uznają za słuszne was siłą rozdzielić. Wilk syty i owca cała.
Elementem, który można ocalić z tradycyjnej kultury pojedynków, jest miejsce. Na szczęście przy katedrach wciąż są kameralne zaułki, gdzie o świcie nie krąży zbyt wielu ciekawskich. Można tam się nie bać, że o piątej rano policja będzie skora podjąć interwencję. Solówa. O świcie. Za katedrą. Bo my, mężczyźni, uwielbiamy tradycję.
Sprawdź również: Prawdziwi kumple. Męska przyjaźń jest na zawsze?